Zaczęliśmy biec. Samochód był coraz bliżej. Nagle rozległy się strzały. Cody na chwilę został w tyle. Ktoś postrzelił go w rękę.
- Nie zatrzymuj się! – Krzyczał.
Biegłam ile sił w nogach. Byłam jakieś 50 metrów od samochodu. Wtem poczułam ostry ból w łydce. Upadłam na ziemię. Zwijałam się z bólu. Dostałam w nogę. Krew kapała na żwir. Cody podbiegł do mnie. Po mimo postrzelonego ramienia wziął mnie na ręce i pobiegł dalej. Byliśmy już przy aucie. Szybko położył mnie na tylnej kanapie, wsiadł do przodu i odjechał z piskiem opon. Było słychać jeszcze kilka strzałów, ale po chwili ucichły.
- Masz. Obwiń sobie tym nogę. – Powiedział rzucając mi ręcznik.
Ból był okropny. Łzy mimowolnie popłynęły po policzkach.
- Nie płacz. Zaraz będziemy w szpitalu.
Wyginałam się z bólu, który rozchodził się po całym ciele. Słabo się czułam. W końcu auto się zatrzymało. Byliśmy pod szpitalem. Cody szybko wziął mnie na ręce i wbiegł do budynku. Biegł przed siebie do póki nie spotkał lekarza.
- Panie doktorze.
- Moja…
Spojrzałam na niego.
- …Przyjaciółka została postrzelona.
- Widzę, że pan też ma ranę. Proszę za mną.
Cody pobiegł za lekarzem, cały czas trzymając mnie na rękach.
*Oczami Harry’ego*
Gdzie ona może być? Od dwóch dni zadaję sobie to pytanie. Gdyby nie moja głupota, siedziała by tu teraz ze mną.
- A może… Sama już nie wiem. – Odparła mama Jessici, chowając twarz w dłonie. Od wczoraj siedzi ze mną i cierpi tak samo jak ja. Opowiedziałem jej wszystko od początku. Zrozumiała mnie i nie ma mi nic za złe. Na szczęście. Przez okno zauważyłem lekarza. Biegł po korytarzu. Zaraz za nim dwie pielęgniarki, a na końcu jakiś chłopak który trzymał na rękach ledwo przytomną dziewczynę. Widziałem jej twarz może przez sekundę. Była śliczna. Brązowe długie włosy. Jakbym ją już gdzieś widział. Zaraz, zaraz.
- Jessica! Tam! – Krzyknąłem do jej mamy.
- Gdzie?
- Pobiegli. W prawą stronę.
Pani Evans wybiegła z sali. Zostałem sam. Zastanawiałem się, czy to faktycznie była ona. Jej mama długo nie wracała. Moje podenerwowanie rosło. W końcu wróciła do sali.
- To ona? – Zapytałem zniecierpliwiony.
- Tak.
Odetchnąłem z ulgą.
- Co z nią?
- Została postrzelona w nogę.
- Kuźwa. Muszę tam iść.
- Zostań. I tak teraz cię nie wpuszczą. Poza tym to niegroźna rana. Szybko z tego wyjdzie.
- No dobrze. Grunt, że się znalazła.
~***~
Czekaliśmy już jakieś 2 godziny. W końcu lekarz wszedł do sali.
- Wszystko w jak najlepszej normie. Proszę się nie martwić.
- Za ile będzie można do niej iść? – Zapytałem.
- Za jakieś 30 minut. – Odparł i wyszedł z sali.
Pół godziny dłużyło mi się jaka jasna cholera.
- Idę do niej. Muszę jej wszystko wyjaśnić.
- Iść z tobą?
- Nie. Dam sobie radę. – Uśmiechnąłem się i wyszedłem z sali. Stanąłem pod drzwiami, wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka. Przy łóżku siedział chłopak, który ja tutaj przyniósł. Trzymaj jej rękę.
- Harry! – Krzyknęła i wyciągnęła ręce w moją stronę.
Pomimo rany była pełna życia. Podszedłem do niej i przytuliłem ją.
- Zostawię was samych. Będę czekać przed salą. – Odparł jej towarzysz i wyszedł z sali.
Usiadłem obok niej i przyłożyłem jej rękę do swoich ust, delikatnie ją całując.
- Widzę, że masz już kogoś, ale i tak chciałbym cię przeprosić. Kendall… Ona sama się do mnie przystawiła…
- Harry… Cody nie jest moim chłopakiem. Ja… Nadal kocham ciebie. Wybaczam ci wszystko. Tylko proszę. Zostań ze mną już na zawsze.
- Obiecuję.
Przyciągnęła mnie do siebie za rękę i pocałowała w usta. Oddałem jej pocałunek.
- To… Kim jest ten Cody?
- On mnie uratował. Po tym jak wkurzona wybiegłam ze szpitala, Dave mnie porwał.
- Jak to PORWAŁ?
- Jego kolesie naciągnęli mi na głowę worek i wsadzili do furgonetki. Byłam przywiązana do łóżka. Leżałam tam w samej bieliźnie. Cody już od samego początku chciał mnie stamtąd wyciągnąć. Miał zawsze nocny dyżur i dzisiaj uciekliśmy. W drodze do auta jego postrzelili w ramię, a mnie w nogę. - Łza spłynęła po jej policzku. – Gdyby nie on… - Spuściła głowę i schowała twarz w dłonie.
Płakała. Wszystkie wydarzenia wróciły w jednej chwili. Wstałem z łóżka i skierowałem się do drzwi.
- Gdzie idziesz? – Zapytała zapłakana.
Nie odpowiedziałem. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na korytarz. Moje oczy dostrzegły Cody’iego. Siedział pod ścianą i trzymał się z ramię. Podszedłem do niego.
- Ty jesteś Cody prawda? – Zapytałem.
- Tak, tak to ja. A coś się stało? – Odparł podnosząc się z podłogi.
- Dziękuję. – Powiedziałem gdy stał już naprzeciwko mnie. - Dziękuję ci, bo gdyby nie ty… Straciłbym ją. Jest dla mnie wszystkim.
Przytuliłem go i wróciliśmy do Jessici. Po chwili przyszła również jej mama. Jessica wszystko jej opowiedziała.
- Mam znajomego w policji. Zaraz do niego zadzwonię. – Odparła i wyszła z sali. Przez szybę w drzwiach widzieliśmy, że wyciąga telefon. Rozmawiała jakieś 15 minut.
- Właśnie ich szukają. Kilka osób dzwoniło w ich sprawie. Jak tylko ich schwytają da mi znać.
Usiadła obok Jessici i kontynuowaliśmy rozmowę. Cody jedynie siedział pogrążony w swoich myślach.
- Stary, coś się stało? – Zapytałem odciągając go na bok.
- Nie, tylko po prostu Jessica… Ona jest wspaniała. Chciałbym Żeby była moją dziewczyną, ale nie chcę, nawet nie mam zamiaru ci jej odbierać. Widać, że jesteście szczęśliwi. – Odparł spuszczając głowę. – Jest śliczna.
- Cody. Nie masz co się smucić. Jessica ma siostrę.
Na jego twarz wrócił uśmiech. Usiedliśmy obok łóżka.
- O czym tam gadaliście? – Zapytała zaciekawiona Jessica.
- Nie ważne. Męskie sprawy. - Odparłem
- Nie zatrzymuj się! – Krzyczał.
Biegłam ile sił w nogach. Byłam jakieś 50 metrów od samochodu. Wtem poczułam ostry ból w łydce. Upadłam na ziemię. Zwijałam się z bólu. Dostałam w nogę. Krew kapała na żwir. Cody podbiegł do mnie. Po mimo postrzelonego ramienia wziął mnie na ręce i pobiegł dalej. Byliśmy już przy aucie. Szybko położył mnie na tylnej kanapie, wsiadł do przodu i odjechał z piskiem opon. Było słychać jeszcze kilka strzałów, ale po chwili ucichły.
- Masz. Obwiń sobie tym nogę. – Powiedział rzucając mi ręcznik.
Ból był okropny. Łzy mimowolnie popłynęły po policzkach.
- Nie płacz. Zaraz będziemy w szpitalu.
Wyginałam się z bólu, który rozchodził się po całym ciele. Słabo się czułam. W końcu auto się zatrzymało. Byliśmy pod szpitalem. Cody szybko wziął mnie na ręce i wbiegł do budynku. Biegł przed siebie do póki nie spotkał lekarza.
- Panie doktorze.
- Moja…
Spojrzałam na niego.
- …Przyjaciółka została postrzelona.
- Widzę, że pan też ma ranę. Proszę za mną.
Cody pobiegł za lekarzem, cały czas trzymając mnie na rękach.
*Oczami Harry’ego*
Gdzie ona może być? Od dwóch dni zadaję sobie to pytanie. Gdyby nie moja głupota, siedziała by tu teraz ze mną.
- A może… Sama już nie wiem. – Odparła mama Jessici, chowając twarz w dłonie. Od wczoraj siedzi ze mną i cierpi tak samo jak ja. Opowiedziałem jej wszystko od początku. Zrozumiała mnie i nie ma mi nic za złe. Na szczęście. Przez okno zauważyłem lekarza. Biegł po korytarzu. Zaraz za nim dwie pielęgniarki, a na końcu jakiś chłopak który trzymał na rękach ledwo przytomną dziewczynę. Widziałem jej twarz może przez sekundę. Była śliczna. Brązowe długie włosy. Jakbym ją już gdzieś widział. Zaraz, zaraz.
- Jessica! Tam! – Krzyknąłem do jej mamy.
- Gdzie?
- Pobiegli. W prawą stronę.
Pani Evans wybiegła z sali. Zostałem sam. Zastanawiałem się, czy to faktycznie była ona. Jej mama długo nie wracała. Moje podenerwowanie rosło. W końcu wróciła do sali.
- To ona? – Zapytałem zniecierpliwiony.
- Tak.
Odetchnąłem z ulgą.
- Co z nią?
- Została postrzelona w nogę.
- Kuźwa. Muszę tam iść.
- Zostań. I tak teraz cię nie wpuszczą. Poza tym to niegroźna rana. Szybko z tego wyjdzie.
- No dobrze. Grunt, że się znalazła.
~***~
Czekaliśmy już jakieś 2 godziny. W końcu lekarz wszedł do sali.
- Wszystko w jak najlepszej normie. Proszę się nie martwić.
- Za ile będzie można do niej iść? – Zapytałem.
- Za jakieś 30 minut. – Odparł i wyszedł z sali.
Pół godziny dłużyło mi się jaka jasna cholera.
- Idę do niej. Muszę jej wszystko wyjaśnić.
- Iść z tobą?
- Nie. Dam sobie radę. – Uśmiechnąłem się i wyszedłem z sali. Stanąłem pod drzwiami, wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka. Przy łóżku siedział chłopak, który ja tutaj przyniósł. Trzymaj jej rękę.
- Harry! – Krzyknęła i wyciągnęła ręce w moją stronę.
Pomimo rany była pełna życia. Podszedłem do niej i przytuliłem ją.
- Zostawię was samych. Będę czekać przed salą. – Odparł jej towarzysz i wyszedł z sali.
Usiadłem obok niej i przyłożyłem jej rękę do swoich ust, delikatnie ją całując.
- Widzę, że masz już kogoś, ale i tak chciałbym cię przeprosić. Kendall… Ona sama się do mnie przystawiła…
- Harry… Cody nie jest moim chłopakiem. Ja… Nadal kocham ciebie. Wybaczam ci wszystko. Tylko proszę. Zostań ze mną już na zawsze.
- Obiecuję.
Przyciągnęła mnie do siebie za rękę i pocałowała w usta. Oddałem jej pocałunek.
- To… Kim jest ten Cody?
- On mnie uratował. Po tym jak wkurzona wybiegłam ze szpitala, Dave mnie porwał.
- Jak to PORWAŁ?
- Jego kolesie naciągnęli mi na głowę worek i wsadzili do furgonetki. Byłam przywiązana do łóżka. Leżałam tam w samej bieliźnie. Cody już od samego początku chciał mnie stamtąd wyciągnąć. Miał zawsze nocny dyżur i dzisiaj uciekliśmy. W drodze do auta jego postrzelili w ramię, a mnie w nogę. - Łza spłynęła po jej policzku. – Gdyby nie on… - Spuściła głowę i schowała twarz w dłonie.
Płakała. Wszystkie wydarzenia wróciły w jednej chwili. Wstałem z łóżka i skierowałem się do drzwi.
- Gdzie idziesz? – Zapytała zapłakana.
Nie odpowiedziałem. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na korytarz. Moje oczy dostrzegły Cody’iego. Siedział pod ścianą i trzymał się z ramię. Podszedłem do niego.
- Ty jesteś Cody prawda? – Zapytałem.
- Tak, tak to ja. A coś się stało? – Odparł podnosząc się z podłogi.
- Dziękuję. – Powiedziałem gdy stał już naprzeciwko mnie. - Dziękuję ci, bo gdyby nie ty… Straciłbym ją. Jest dla mnie wszystkim.
Przytuliłem go i wróciliśmy do Jessici. Po chwili przyszła również jej mama. Jessica wszystko jej opowiedziała.
- Mam znajomego w policji. Zaraz do niego zadzwonię. – Odparła i wyszła z sali. Przez szybę w drzwiach widzieliśmy, że wyciąga telefon. Rozmawiała jakieś 15 minut.
- Właśnie ich szukają. Kilka osób dzwoniło w ich sprawie. Jak tylko ich schwytają da mi znać.
Usiadła obok Jessici i kontynuowaliśmy rozmowę. Cody jedynie siedział pogrążony w swoich myślach.
- Stary, coś się stało? – Zapytałem odciągając go na bok.
- Nie, tylko po prostu Jessica… Ona jest wspaniała. Chciałbym Żeby była moją dziewczyną, ale nie chcę, nawet nie mam zamiaru ci jej odbierać. Widać, że jesteście szczęśliwi. – Odparł spuszczając głowę. – Jest śliczna.
- Cody. Nie masz co się smucić. Jessica ma siostrę.
Na jego twarz wrócił uśmiech. Usiedliśmy obok łóżka.
- O czym tam gadaliście? – Zapytała zaciekawiona Jessica.
- Nie ważne. Męskie sprawy. - Odparłem
Spojrzałem na Cody’iego i szturchając go w ramię, zaczęliśmy się śmiać.
Przeczytałeś/łaś? - Skomentuj. :D
---------------------------------------------------------
Nie ukrywam ale ten rozdział wyszedł nudny, dlatego następny wstawę za 5 komentarzy. :)
Super
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że następny będzie ostrzejszy xD
OdpowiedzUsuńKocham
OdpowiedzUsuńświetny rozdział czekam nn
OdpowiedzUsuńJest super, ale mam nadzieje, że w następnym bedzie działo się więcej ;) :D :*
OdpowiedzUsuń