niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 16

- Co? Po co ty wtedy z nim spałaś? Nie leżałabyś tu teraz.
- Liam, nie krzycz na mnie. To przez gwałt. Wtedy to zrobił. Ja... Ja usunę to dziecko. Ja nie dam sobie rady. Nie chce mieć nic wspólnego z Conor'em.
Wyszedłem bez słowa z sali.
- Liam! - Usłyszałem jeszcze. Poszedłem do parku i usiadłem na ławce. Muszę to przemyśleć.

*Oczami Jeffrey*

Leżałam bezradnie na łóżku. Nie mogłam nawet pobiec. Do sali weszła moja mama.
- Co ty tu robisz?
- Wracamy do USA. Tata jest chory. Musimy teraz przy nim być.
- Ale ja nie mogę. Nie chcę.
- Nie dyskutuj.
- Ale mamo... - Do moich oczu napłynęły łzy.
Odpięła wszystkie rurki, wsadziła mnie na wózek i wyprowadziła z sali.

*Oczami Liam'a*

Wstałem z ławki. Muszę jej powiedzieć. Ona nie może usuwać tego dziecka. To nie jego wina. Wychowam je jak swoje. Poszedłem pod salę. Łóżko było puste. Podbiegłem do pielęgniarki.
- Gdzie jest ta dziewczyna?
- A nie ma jej? - Pielęgniarka pobiegła do sali. Wybuchło zamieszanie. Szukali jej po cały szpitalu.
- Kurwa. - Pomyślałem. - Uciekła. Usunie ciążę. Co ze mnie za idiota. Po co ja wychodziłem. Usiadłem przy ścianie byłem bezradny. Ale zaraz, zadzwonię do niej.
- Jeff. Gdzie ty..
- Liam... - W jej głosie słyszałem płacz. Odezwała się jej matka. - Słuchaj. Ona nie chce z tobą gadać. To koniec.
- A co z dzieckiem?
- Nie ma żadnego dziecka. - Rzuciła i rozłączyła się.
To nie może być prawda. Wszystko przez jej matkę. To ona ją stąd zabrała.
Nic tu po mnie. Wybiegłem ze szpitala. Musiałem dobiec do jej domu. Jak najszybciej. Drzwi były zamknięte. Pukałem, dzwoniłem ile się dało. Nikogo nie było. Zadzwoniłem do niej. Znowu odebrała jej mama.
- Nie dzwoń więcej. Ona ma cię dosyć. Nie chce cię widzieć, ani z tobą gadać. - Rozłączyła się.
Usiadłem pod drzwiami. Schowałem głowę w kolana. Płakałem. Wtem zadzwonił mój telefon. To Jeff.
- Tak?
- Liam to ja. - Mówiła szeptem. - To nie jest tak. Ona kłamie. Zmyśla. Chce nas rozdzielić. Proszę zabierz mnie stąd.
- A gdzie jesteś?
- Na lotnisku w Birmingham. Ona chce mnie wywieźć do Stanów.
- Za ile macie samolot?
- Za jakieś pół godziny.
- Jeff..
- Tak, Liam?
- Gdybym nie zdążył, chcę ci powiedzieć, że bardzo cię kocham. I proszę cię, nie usuwaj tego dziecka. Ono nie zawiniło. Wychowam je jak swoje.
- Dobrze. Proszę cię. Przyjedź po mnie. Źle się czuję.
- Już jadę. Trzymaj się.
Rozłączyłem się i pobiegłem na przystanek. Akurat podjechał autobus. Byłem sam, dlatego poprosiłem kierowcę, żeby nie zatrzymywał się, tylko jechał prosto na lotnisko. Byłem już na miejscu. Wbiegłem do budynku. Spojrzałem na tablicę lotów. Terminal 4. Podążałem szerokim korytarze. Terminal 1, za chwilę 2, 3 i 4. Widziałem ją. Stała ledwo żywa. Opierała się o bagaże. Krzyczałem z całych sił. Zauważyła mnie. Podszedłem do niej. Rzuciła mi się w ramiona. Jej matki akurat nie było.
- Liam. Wiedziałam, że ci się uda. Ja nie chce lecieć. Kocham cię. Proszę zabierz mnie stąd.
Gdy chciałem się już oddalić, zatrzymała nas jej matka.
- Przepraszam Jeff, gdzie ty się wybierasz?
- Nie chce lecieć do USA. Chce zostać tutaj. Z Liam'em. Będziemy mieli dziecko.
- Co?! Czy wy w ogóle słyszysz co mówisz? Zostaw ją! - Krzyknęła do mnie.
- Jeśli nie pojedzie do szpitala, umrze.
Ona jednak to zignorowała. Zaczęła ją ciągnąć, za ubranie, włosy.
- Nie-ee!
Łzy napłynęły do moich oczu.
- Kocham cię. Nigdy o tobie nie zapomnę. - Wydusiła z siebie.
- Jeff... Znajdę cię. Wyślij mi adres. Znajdę cię.
Stałem jak słup. Nic nie mogłem zrobić. Oboje płakaliśmy. Widziałem ją jeszcze. Ale wkrótce zniknęła w tłumie.

 
Przeczytałeś/łaś? - Skomentuj.
 
 
--------------------------------------------------------------


Za 20 komentarzy wstawię kolejny rozdział. :)

Można komentować za pomocą: Konto Google, LiveJournal, WordPress, TypePad, AIM, OpenID, jak i anonimowo.

Rozdział 15

*Kilka dni później*

*Oczami Liam'a*

Była noc. 2, może 3 w nocy. Nie mogłem spać. Położyłem rękę obok mnie, aby sprawdzić czy Jeff śpi. Jej jednak nie było. Usiadłem na łóżku, przetarłem oczy i wyszedłem z pokoju. W łazience świeciło się światło.
- Jeff? Jesteś tam?
Nie odezwała się, jednak przez matową szybę widziałem jej postać.
- Jeff, co się dzieje?
Nadal nic. Nie mogłem do niej wejść bo zamknęła drzwi. Jedyne co zostało to je wywarzyć. Męczyłem się z nimi jakieś 20 minut. Leżała na ziemi. Od jej głowy uchodziła stróżka krwi.
- Jezu, Jeff. Ocknij się. Proszę.
Na nic moje prośby. Pobiegłem po telefon i zadzwoniłem po karetkę. Była po jakiś 5 minutach. Ubłagałem lekarzy, żeby z nią jechać. W szpitalu byłem do białego rana. Nie wiedziałem co się z nią dzieje. W jakim jest stanie. Nic. O jakiejś 9 podszedł do mnie lekarz.
- Pan czeka na Jeffrey Morgan?
- Tak. Co z nią?
- Jej stan jest słaby. Straciła dużo krwi. Całą noc szukaliśmy dawcy. Ma bardzo rzadką grupę. Dzwoniliśmy do wszystkich szpitali w okolicy. Jeśli w przeciągu godziny nie znajdziemy krwi do przetoczenia, umrze.
Do moich oczu napłynęły łzy.
- A ja? Dlaczego nie zapytaliście mnie?
- Jaką ma pan grupę?
- ABRh-
- Idzie pan ze mną.
Domyśliłem się, że będą mi pobierać krew. Byłem wściekły. W ciągu 6 godzin szukali dawcy, gdy cały czas byłem obok. Ja pierdole.

*15 minut później*

Siedziałem na korytarzu. Już po pobraniu krwi. Modliłem się, żeby ja uratowali. Od 7 godzin jej nie widziałem. Nie dopuszczałem myśli, że mogę ją stracić.

*Około godziny później*

Od 30 minut byłem na nogach. Coraz bardziej się denerwowałem. Z myśli wyrwał mnie głos lekarza.
- Panie Payne. Jej stan trochę się polepszył.
- Mogę do niej wejść?
- Jeszcze nie. Nadal ją badamy i kontrolujemy jej stan, który w każdej chwili może drastycznie ulec zmianie.
- Chociaż ją zobaczyć. Proszę.
- Dobrze. Chodźmy.
Doszliśmy do drzwi wielkiej sali. Było tam jedno łóżko, na którym leżała Jeff. Miała głowę owiniętą bandażem. Stało tam mnóstwo urządzeń. Jakieś kabelki. Rurki. Widać było, że jest słaba. Chciało mi się płakać. Może to przeze mnie teraz tu jest? Nie wiem. Ale mam nadzieję, że wkrótce się dowiem.
Była 11. Jeff nadal nie przytomna. Poszedłem do szpitalnej kawiarenki coś zjeść. Nie ukrywam. byłem głodny. Kupiłem sobie kilka batonów i wróciłem pod salę. Zajrzałem przez szybę w drzwiach. Nie było jej. Łóżka też. Z pomieszczenia wyszła pielęgniarka.
- Przepraszam? Gdzie jest ta dziewczyna?
- Przenieśli ją do innej sali. Chyba chcą ją wybudzić. Proszę za mną.
Wjechaliśmy na 3 piętro.
- Proszę tu poczekać. - Powiedziała i weszła do środka.
Przez szparę w drzwiach zauważyłem Jeff. Chyba się ruszyła. Mam nadzieję, że niedługo będę mógł do niej wejść.

*40 minut później*

- Panie Payne. Jeffrey właśnie się wybudza. Krew się przyjęła. Stan jest ustabilizowany. Ale podczas badań wykryliśmy coś jeszcze.
- Co? Proszę mi powiedzieć.
- Pańska dziewczyna... Jest w ciąży. Gratuluję. - Uśmiechnął się i wrócił do sali.
- Ale to nie.. Jak... Przecież... Nie.
Stałem jak wryty. Lekarze kilka razy powtarzali mi, że mogę do niej wejść. Przecież za każdym razem gdy uprawialiśmy seks, nie zapominaliśmy o zabezpieczeniu. W końcu wszedłem do środka.
- Hej Li. - Usłyszałem cienki i słaby głosik.
- Cześć Jeff. - Odrzekłem i złapałem ją za rękę.
Po policzku popłynęła mi łza.
- Czemu płaczesz?
- Nie wiem czy wiesz, ale...
- Tak?
- Jesteś w ciąży.
- Co? Ale... Jak? Przecież my zawsze...
- Nie wiem jak to możliwe. Zawsze tego pilnowaliśmy. Nie wiem. Na prawdę nie wiem.
Zapadła cisza. Oboje zastanawialiśmy się jak do tego doszło.
- Liam. Chyba wiem.
- Powiedz. Proszę, chcę wiedzieć.
Zaczęła płakać.
- Jeff?
- To dziecko Conor'a.


Przeczytałeś/łaś? - Skomentuj.
 
 
-------------------------------------------------------------


Za 15 komentarzy wstawię kolejny rozdział. :)

Można komentować za pomocą: Konto Google, LiveJournal, WordPress, TypePad, AIM, OpenID, jak i anonimowo.