czwartek, 15 maja 2014

Rozdział 7

- Jessica?
- Tak? – Usłyszałem jej miękki głos w słuchawce.
- Może wyszlibyśmy dzisiaj na miasto. Mam do załatwienia pewną sprawę.
- Okey. Aa… Jaką sprawę?
- Opowiem ci jak się spotkamy. Tylko mam małą prośbę. Weź ze sobą swoją siostrę.
- Ale po co?
- Dowiesz się jak się spotkamy. Widzimy się o 12:00 pod kinem.
- No dobrze. Pa.
- Pa, koteczku. Kocham cię.
Usłyszałem jej chichot, po czym rozłączyła się. Teraz jeszcze zadzwonić do Cody’ego.
- Siema. Co robisz w południe?
- W sumie to nic. A co?
- Może jakiś wypad na miasto?
- Bardzo chętnie. A o której?
- Przyjadę po ciebie. Będę za pół godziny.
- Ok. Do zobaczenia.
Rozłączyłem się i pobiegłem na górę się ubrać. Założyłem ulubione dżinsy oraz koszule.
- Jadę do miasta. Chcesz coś? – Zapytałem mamy kiedy stałem już w drzwiach.
- Nie. Uważaj na siebie. – Odparła.
Wsiadłem do auta i ruszyłem w stronę domu Cody’iego. Parę minut później byłem na miejscu. Chłopak stał już przed domem.
- Siemka. – Odparł gdy był już w środku. – A ogólnie to gdzie jedziemy?
- Do kina.
Spojrzałem na niego. Był pełen energii. Uśmiechnąłem się do siebie i wcisnąłem w podłogę pedał gazu. Pod kinem zaparkowałem samochód i weszliśmy do środka. Nigdzie nie widziałem Jessici. To dobrze. Usiedliśmy na kanapach.
- Czekamy na kogoś? – Zapytał.
- Tak. Ale to niespodzianka. – Odparłem rzucając mu uśmiech.
W wejściu do kina zauważyłem Jessicę z siostrą. Obie wyglądały nieziemsko. Czarne spodnie, krótkie T-shirty i skórzane kurtki. Cody zapatrzony był w ekran swojej komórki. Szturchnąłem go lekko, aby odkleił wzrok od telefonu.
- O kurwa. – Odparł gdy ujrzał dziewczyny.
- Chodź. – Pociągnąłem go za rękaw.
Podszedłem do Jessici i pocałowałem ją.
- Witaj piękna.
- Więc jaki jest ten twój plan? – Szepnęła mi do ucha.
- Będziemy ich swatać. Zobacz jak na siebie patrzą. – Odparłem.
- No dobra. To zaczynamy. – Powiedziała Jessica i podeszła do naszych towarzyszy. – Leyla to jest Cody. Cody poznaj Leylę.
- Cze-eść. - Odparł nieśmiało chłopak. - Ślicznie wyglądasz.
- Dzięki. – Leyla lekko się zarumieniła.
Złapałem Jessicę za rękę i poszliśmy na seans. Weszliśmy na samą górę bo tam były nasze miejsca. Zarezerwowałem dwie kanapy. Jessica usiadła ze mną, a Leyla z Cody’m.
- W ogóle co to za film? – Zapytała Jessica.
- Horror. – Odparłem.
- Zabiję cię Harry. Przecież wiesz, że się boję.
- Tak, wiem. Zawsze możesz wtulić się we mnie. A poza tym chciałem, żeby Leyla z Cody’m trochę się do siebie zbliżyli.
- I tak cię zabije. – Odparła odsuwając się ode mnie i zakładając nogę na nogę. *Strzeliła focha* Pod nosem widziałem jednak skromny uśmieszek.
- Oj nie umiesz się na mnie gniewać.
Przysunąłem się do niej i zacząłem ją gilgotać.
- Harry przestań.
- Przestanę jaka dostanę buziaka.
- Dobra, ale proszę cię przestań.
Usiadłem spokojnie obok. Zamknąłem oczy i zrobiłem dziubek. Poczułem jej usta może przez ułamek sekundy.
- Co to było? Buziaki w stylu Hessici wyglądają inaczej.
Wziąłem ją na kolana i przybliżyłem do siebie. Od razu przecisnąłem język do jej ust. Za każdym razem oddawała mój pocałunek. I to było cudowne. Na końcu chwyciła moją wargę w zęby i delikatnie pociągnęła w swoją stronę.
- Dziękuję. – Powiedziałem i pozwoliłem jej ze mnie zejść. Usiadła blisko mnie. Otuliłem ją swoim ramieniem. Cody z Leylą cały czas byli zajęci rozmową. To dobrze. O to właśnie chodziło. Film od samego początku był straszny. Jessica usiadła mi na kolanach i chowała głowę w moją koszulę. Cody z Leylą wyglądali podobnie. Po filmie zauważyłem, że nasi towarzysze trzymają się za rękę.
- Mój plan wypalił.
Jessica z początku nie wiedziała o co chodzi, dopóki nie ujrzała pary idącej obok nas.
- To co kochasie. Gdzie teraz?
Leyla trochę się speszyła i chciała puścić rękę Cody’ego, lecz ten ją powstrzymał.
- Może do galerii? Zjemy coś.
- Nie ma sprawy. Wsiadajcie. – Odparłem, po czym zapakowaliśmy się do auta.
Galeria była parę minut stąd, dlatego chwilę później byliśmy na parkingu. Spędziliśmy tam jakieś 3 godziny. Chodziliśmy po sklepach. Przy okazji kupiłem sobie parę nowych rzeczy. Wszyscy byli mega zadowoleni. Dostałem sms’a od mamy.
‘Idę na noc do Robina. Gemma jest u koleżanek. Mam nadzieję, że nie będziesz bał się spać sam. :* :D’
- Jessica, może chciałabyś u mnie nocować? Mam wolną chatę.
- Pewnie. Tylko musimy skoczyć do mnie po ubrania.
- Dla ciebie wszystko. – Powiedziałem całując ją w policzek.
Po obejściu całej galerii, odwiozłem Cody’iego do domu i pojechaliśmy do Jessici. Położyłem się na jej łóżku i nie spuszczałem z niej wzroku. Gdy sięgała po rzeczy z górnych półek, spod króciutkiej bluzeczki było widać czarny koronkowy stanik. Każdy ruch wykonywała jak najzgrabniej. Nic nie podniecało mnie tak bardzo jak ona. Jej ciało. Dotyk. Wszystko było idealne. Z wrażenia przygryzłem dolną wargę. Musiała to zauważyć bo rzuciła na mnie walizkę.
- Pomógłbyś mi a nie… - Odparła uśmiechając się.
- Nic nie poradzę, że tak na mnie działasz.
Zasypała mnie górą swoich ubrań. Trochę mi zajęło wykopanie się spod nich.
- Po co ci tyle tego? Jedziesz na jedną noc. No chyba, że zamierzasz się do mnie wprowadzić.
Zaczęliśmy się śmiać. Po 30 minutach była spakowana. Wrzuciłem jej walizki do bagażnika i pojechaliśmy do mnie.
- Poszukasz kluczy? Trochę tu brudno, więc nie będę stawiał walizek.
- A gdzie je masz?
- W którejś z kieszeni. Szukaj. – Uśmiechnąłem się.
Jessica stanęła przede mną i obejmując mnie wsadziła dłonie do tylnych kieszeni.
- W tylnych nie ma. Teraz przednie.
Włożyła rękę do prawej kieszeni.
- Dlaczego te spodnie są takie ciasne? Ja rozumiem, dziewczyny owszem. Ale chłopaki? Nie ugniatają cię tu i ówdzie? – Zapytała chichocząc.
- Może trochę. Tym bardziej z twoją ręką.
- Chyba coś mam. – Odparła wyciągając dłoń. – Chyba na pewno.
Wsadziła kluczyk do zamka i po chwili otworzyła drzwi. W końcu mogłem postawić walizki. Nie czułem rąk. Zamknąłem szybko drzwi i położyłem się na kanapie. Jessica zaczęła szarpać się z walizkami.
- Zostaw. Zaraz je zaniosę do pokoju. A teraz chodź do mnie.
Podeszła do kanapy i położyła się na mnie. Położyłem ręce na jej talii i przesuwałem je powoli w górę. Bawiłem się jej zapięciem od stanika. W pewnym momencie szarpnąłem za mocno i rozpiąłem go.
- Na większego debila trafić się nie dało.
Zaśmiała się, wstała ze mnie i sprawnie go zapięła. Ja również podniosłem się z kanapy i zaniosłem jej torby do pokoju.
- Chodź, rozpakujemy się.

*Oczami Jessici*

Weszliśmy do pomieszczenia. Pokój był ogromny. Wielkie łóżko i szafa. Był również balkon.
- Pomóc ci? – Zapytał.
- Tak. Podawaj mi rzeczy ja będę je układać.
Uklęknął przede mną i powoli podawał mi ubrania. Sama nie wiem po co tyle tego brałam. Gdy skończyliśmy przybliżył się do mnie. Przeniósł ciężar ciała do przodu, przewracając mnie. Miał głowę na wysokości moich bioder.
- Chętnie zobaczyłbym cię w samej bieliźnie. – Wyszeptał.
- Myślę, że już niedługo będziesz mógł. – Odparłam mu na co oblizał dolną wargę. Przysunął się do mojej głowy i pocałował w usta. Zatopiłam ręce w jego włosach. Po chwili leżeliśmy na łóżku.
- To co będziemy robić? – Zapytał gdy oderwał się ode mnie.
- No nie wiem. Może jakiś film? Tylko proszę cię. Nigdy więcej horror.
- Dobrze obiecuję. - Pocałował mnie w nos. – To co, idziemy?
- Idziemy.
Pomógł mi wstać i poszliśmy do salonu.

~***~

Biegłam leśną ścieżką. Igły kuły mnie w stopy. Nie mogłam się zatrzymać. Ktoś lub raczej coś biegło za mną. Obróciłam się, aby zobaczyć co to. Na moje nieszczęście potknęłam się o gałęź. Zapadła głucha cisza. Rozglądałam się we wszystkie strony. W pewnym momencie coś kapnęło mi na głowę. Spojrzałam w górę. Stała nade mną jakaś postać. Twarz zalana krwią. W niektórych miejscach nie było skóry. Patrzyło się na mnie pomimo tego, że nie miało oczu. Nie wiedziałam co robić. Gdy obróciłam się w drugą stronę…


Przeczytałeś/łaś? - Skomentuj. :D
 
 
-----------------------------------------------------------------


Tak wiem. Kolejny powiewający nudą rozdział. Kolejny za 7 komentarzy. Mogę wam zdradzić, że w następnym jest scena +18 . :)

wtorek, 13 maja 2014

Rozdział 6

Zaczęliśmy biec. Samochód był coraz bliżej. Nagle rozległy się strzały. Cody na chwilę został w tyle. Ktoś postrzelił go w rękę.
- Nie zatrzymuj się! – Krzyczał.
 Biegłam ile sił w nogach. Byłam jakieś 50 metrów od samochodu. Wtem poczułam ostry ból w łydce. Upadłam na ziemię. Zwijałam się z bólu. Dostałam w nogę. Krew kapała na żwir. Cody podbiegł do mnie. Po mimo postrzelonego ramienia wziął mnie na ręce i pobiegł dalej. Byliśmy już przy aucie. Szybko położył mnie na tylnej kanapie, wsiadł do przodu i odjechał z piskiem opon. Było słychać jeszcze kilka strzałów, ale po chwili ucichły.
- Masz. Obwiń sobie tym nogę. – Powiedział rzucając mi ręcznik.
Ból był okropny. Łzy mimowolnie popłynęły po policzkach.
- Nie płacz. Zaraz będziemy w szpitalu.
Wyginałam się z bólu, który rozchodził się po całym ciele. Słabo się czułam. W końcu auto się zatrzymało. Byliśmy pod szpitalem. Cody szybko wziął mnie na ręce i wbiegł do budynku. Biegł przed siebie do póki nie spotkał lekarza.
- Panie doktorze.
- Moja…
Spojrzałam na niego.
- …Przyjaciółka została postrzelona.
- Widzę, że pan też ma ranę. Proszę za mną.
Cody pobiegł za lekarzem, cały czas trzymając mnie na rękach.

*Oczami Harry’ego*

Gdzie ona może być? Od dwóch dni zadaję sobie to pytanie. Gdyby nie moja głupota, siedziała by tu teraz ze mną.
- A może… Sama już nie wiem. – Odparła mama Jessici, chowając twarz w dłonie. Od wczoraj siedzi ze mną i cierpi tak samo jak ja. Opowiedziałem jej wszystko od początku. Zrozumiała mnie i nie ma mi nic za złe. Na szczęście. Przez okno zauważyłem lekarza. Biegł po korytarzu. Zaraz za nim dwie pielęgniarki, a na końcu jakiś chłopak który trzymał na rękach ledwo przytomną dziewczynę. Widziałem jej twarz może przez sekundę. Była śliczna. Brązowe długie włosy. Jakbym ją już gdzieś widział. Zaraz, zaraz.
- Jessica! Tam! – Krzyknąłem do jej mamy.
- Gdzie?
- Pobiegli. W prawą stronę.
Pani Evans wybiegła z sali. Zostałem sam. Zastanawiałem się, czy to faktycznie była ona. Jej mama długo nie wracała. Moje podenerwowanie rosło. W końcu wróciła do sali.
- To ona? – Zapytałem zniecierpliwiony.
- Tak.
Odetchnąłem z ulgą.
- Co z nią?
- Została postrzelona w nogę.
- Kuźwa. Muszę tam iść.
- Zostań. I tak teraz cię nie wpuszczą. Poza tym to niegroźna rana. Szybko z tego wyjdzie.
- No dobrze. Grunt, że się znalazła.

~***~

Czekaliśmy już jakieś 2 godziny. W końcu lekarz wszedł do sali.
- Wszystko w jak najlepszej normie. Proszę się nie martwić.
- Za ile będzie można do niej iść? – Zapytałem.
- Za jakieś 30 minut. – Odparł i wyszedł z sali.
Pół godziny dłużyło mi się jaka jasna cholera.
- Idę do niej. Muszę jej wszystko wyjaśnić.
- Iść z tobą?
- Nie. Dam sobie radę. – Uśmiechnąłem się i wyszedłem z sali. Stanąłem pod drzwiami, wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka. Przy łóżku siedział chłopak, który ja tutaj przyniósł. Trzymaj jej rękę.
- Harry! – Krzyknęła i wyciągnęła ręce w moją stronę.
Pomimo rany była pełna życia. Podszedłem do niej i przytuliłem ją.
- Zostawię was samych. Będę czekać przed salą. – Odparł jej towarzysz i wyszedł z sali.
Usiadłem obok niej i przyłożyłem jej rękę do swoich ust, delikatnie ją całując.
- Widzę, że masz już kogoś, ale i tak chciałbym cię przeprosić. Kendall… Ona sama się do mnie przystawiła…
- Harry… Cody nie jest moim chłopakiem. Ja… Nadal kocham ciebie. Wybaczam ci wszystko. Tylko proszę. Zostań ze mną już na zawsze.
- Obiecuję.
Przyciągnęła mnie do siebie za rękę i pocałowała w usta. Oddałem jej pocałunek.
- To… Kim jest ten Cody?
- On mnie uratował. Po tym jak wkurzona wybiegłam ze szpitala, Dave mnie porwał.
- Jak to PORWAŁ?
- Jego kolesie naciągnęli mi na głowę worek i wsadzili do furgonetki. Byłam przywiązana do łóżka. Leżałam tam w samej bieliźnie. Cody już od samego początku chciał mnie stamtąd wyciągnąć. Miał zawsze nocny dyżur i dzisiaj uciekliśmy. W drodze do auta jego postrzelili w ramię, a mnie w nogę. - Łza spłynęła po jej policzku. – Gdyby nie on… - Spuściła głowę i schowała twarz w dłonie.
Płakała. Wszystkie wydarzenia wróciły w jednej chwili. Wstałem z łóżka i skierowałem się do drzwi.
- Gdzie idziesz? – Zapytała zapłakana.
Nie odpowiedziałem. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na korytarz. Moje oczy dostrzegły Cody’iego. Siedział pod ścianą i trzymał się z ramię. Podszedłem do niego.
- Ty jesteś Cody prawda? – Zapytałem.
- Tak, tak to ja. A coś się stało? – Odparł podnosząc się z podłogi.
- Dziękuję. – Powiedziałem gdy stał już naprzeciwko mnie. - Dziękuję ci, bo gdyby nie ty… Straciłbym ją. Jest dla mnie wszystkim.
Przytuliłem go i wróciliśmy do Jessici. Po chwili przyszła również jej mama. Jessica wszystko jej opowiedziała.
- Mam znajomego w policji. Zaraz do niego zadzwonię. – Odparła i wyszła z sali. Przez szybę w drzwiach widzieliśmy, że wyciąga telefon. Rozmawiała jakieś 15 minut.
- Właśnie ich szukają. Kilka osób dzwoniło w ich sprawie. Jak tylko ich schwytają da mi znać.
Usiadła obok Jessici i kontynuowaliśmy rozmowę. Cody jedynie siedział pogrążony w swoich myślach.
- Stary, coś się stało? – Zapytałem odciągając go na bok.
- Nie, tylko po prostu Jessica… Ona jest wspaniała. Chciałbym Żeby była moją dziewczyną, ale nie chcę, nawet nie mam zamiaru ci jej odbierać. Widać, że jesteście szczęśliwi. – Odparł spuszczając głowę. – Jest śliczna.
- Cody. Nie masz co się smucić. Jessica ma siostrę.
Na jego twarz wrócił uśmiech. Usiedliśmy obok łóżka.
- O czym tam gadaliście? – Zapytała zaciekawiona Jessica.
- Nie ważne. Męskie sprawy. - Odparłem
Spojrzałem na Cody’iego i szturchając go w ramię, zaczęliśmy się śmiać.

 
Przeczytałeś/łaś? - Skomentuj. :D


---------------------------------------------------------


Nie ukrywam ale ten rozdział wyszedł nudny, dlatego następny wstawę za 5 komentarzy. :)

 

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 5

I oto jest. Miłego czytania. :D


----------------------------------------------------------------


Ocknęłam się. Nic nie widziałam. Miałam na głowie jakiś worek. Leżałam na czymś miękkim. Chyba łóżko. Nie mogłam ruszyć żadną z kończyn. Ręce i nogi miałam przywiązane do rogów mebla. Usta również zaklejone. Usłyszałam kroki, które po chwili ucichły. Na szyi poczułam coś metalowego. Coś co przy rozcinaniu worka o mały włos nie poharatało mi twarzy. Stał nade mną mężczyzna w kominiarce na twarzy. W drzwiach stał drugi. Ubrany dokładnie tak samo jak ten przy łóżku.
- Ocknęła się. Gdzie jest ten Gafe, czy jak mu tam było?
- Jest w drodze. Zaraz będzie.
Jaki Gafe? O co tu chodzi? Tych dwóch gości ani na moment nie spuszczało ze mnie wzroku. Dopiero wtedy zorientowałam się, że mam na sobie jedynie skąpą bieliznę. Ściany były brudne i szare. Kraty w oknach. Na ziemi potłuczone szkło. Leżałam spokojnie, bo moje szarpania i tak nic by nie dały. Po jakiś 15 minutach z korytarza dobiegł trzask drzwi.
- Gdzie ona jest? – Odezwał się znajomy głos.
Jeden z kolesiów wyszedł z pomieszczenia i po chwili wrócił z… Dave’m?! Zrobiłam wielkie oczy. Nie mogłam w to uwierzyć. Podszedł do łóżka i usiadł na nim. Szybkim ruchem odkleił taśmę z moich ust.
- Ciebie to już do reszty pojebało?! Wszyscy ci przeszkadzają. Urządzasz jakieś głupie przedstawienia. Człowieku, idź się leczyć! – Wykrzyczałam mu prosto w twarz.
Uderzył mnie w policzek i mocno złapał za szyję tak, że w pewnym momencie nie mogłam oddychać.
- Nie pyskuj, bo może się to dla ciebie źle skończyć.
- Może jeszcze powiesz, że mnie zgwałcisz?! Co?! – Odparłam gdy mnie puścił.
- Zobaczymy. – Odparł rzucając durny uśmieszek.
- Ty. Pilnuj jej. Jutro rano zmienisz się z Mat’em. – Zwrócił się do kolesia, który stał w drzwiach, po czym wyszedł.
Zacisnęłam oczy, wyciskając kilka łez. W pokoju zostałam jedynie ja i ten chłopak w kominiarce, który usiadł na krzesełku obok łóżka. Panowała totalna cisza. Leżałam z zamkniętymi oczami. Cały czas nie wierzyłam w to co się obecnie dzieje. Gdybym wtedy nie wyszła, nie byłoby mnie tu teraz. I nadal byłabym z Harry’m. Z myśli wyrwał mnie głos mojego towarzysza.
- Słuchaj… Nie chciałem się w to mieszać, ale sami mnie wciągnęli.
Spojrzałam na niego. Zdjął kominiarkę. Jego ciemne, prawie czarne włosy były w nieładzie. Miał ciemniejszą karnację. Siedział ze spuszczoną głową. Gdy ją podniósł spojrzał na mnie. Miał błękitne oczy. Dotknął mojej ręki. Chciałam ją cofnąć, ale była przywiązana.
- Nie bój się. Nie chcę cię skrzywdzić.
- Dlaczego mam ci wierzyć? – Zapytałam patrząc przed siebie.
Usiadł obok mnie i podwinął rękawy. Na nadgarstkach miał głębokie blizny.
- Kto ci to zrobił?
- Oni. Przez tydzień wisiałem pół metra nad ziemią przywiązany za ręce. Codziennie przychodzili i… - Przerwał na moment. Na jego spodnie spadła łza. - Biczowali mnie… - Schował twarz w dłonie. – Zaczęło się od tego jak przyłapali dziewczynę jednego z nich na całowaniu ze mną. Ja trafiłem tutaj a ona… Sam nie wiem co z nią zrobili. Po dwóch tygodniach pobytu tutaj postawili mi warunek. Jak wstąpię do ich społeczności uwolnią mnie, a jak nie… Zabiją. Mam nadzieję, że mi uwierzysz. Ja naprawdę chce wyciągnąć cię z tego całego burdelu. – Odparł patrząc mi w oczy.
- Jak chcesz to zrobić?
- Nie wiem, ale coś wymyślę. – Odparł wycierając łzę z policzka. – Jestem Cody.
- Jessica. – Powiedziałam posyłając mu uśmiech.
W korytarzu słychać było jakieś kroki, więc szybko wrócił na krzesełko i naciągnął kominiarkę.
- Przykryj ją i nakarm. Masz ja pilnować całą noc. – Odparł mężczyzna, który wszedł do pomieszczenia.
Zostawił torby i zamknął drzwi na klucz. Znowu byliśmy sami. Zdjął kominiarkę. Podniósł koc i torby, które stały przy ścianie. Wytrzepał koc ze szkła i przykrym mnie. Wszystko robił bardzo delikatnie i czule. Zajrzał na moment pod łóżko i wyjął zwój liny. Potem sięgnął po nóż. Nie miałam zielonego pojęcia co zamierza zrobić. On jednak odciął moją prawą rękę i nogę, aby było mi wygodniej. Pod plecy podłożył mi poduszkę. Uśmiechnął się i zrobił kanapki.
- Są przepyszne. Dziękuję. – Powiedziałam, gdy kończyłam jeść.
Odłożyłam talerz. Cody odstawił go na bok i spojrzał na mnie.
- Ubrudziłaś się. – Odparł sięgając po chusteczkę.
Pochylił się nade mną i skupiony wycierał kącik moich ust. Gdy skończył spojrzał w moje oczy. Podparł się na obu rękach. Zerkając na moje usta, oblizał dolną wargę. Powoli przybliżył się do mnie. Moje usta pragnęły jego. To dziwne bo znamy się dopiero godzinę. Musiało zaiskrzyć. Od samego początku coś mi się w nim spodobało. W końcu nasze usta się spotkały. Muskał delikatnie. Był bardzo nieśmiały. Bał się, że mam coś przeciwko. Przerwał pocałunki i spojrzał na mnie.
- Przepraszam. Nie powinienem. – Odparł spuszczając głowę.
Prawą ręką złapałam jego podbródek i uniosłam głowę do góry. Przejechałam ręką przez jego ramię, podążając do głowy i zatapiając dłoń w miękkich włosach. Dałam mu znak, że chce więcej. Nasze usta ponownie złączyły cię, tym razem w namiętnym pocałunku. Nie przerywając położył koc na brzegu łózka i usiadł na mnie w rozkroku. Języki toczyły walkę. Czułam ogarniające mnie podniecenie. Usłyszałam dźwięk rozkładanego noża. Przestraszyłam się, ale Cody wyjął go aby całkowicie mnie oswobodzić. Z pozycji siedzącej zjechałam lekko w dół, kładąc się na plecach. Oplotłam nogi wokół jego pasa, a rękoma złapałam za kark. Na moment przerwał i szybkim ruchem zdjął swoje spodnie. Całował mnie po brzuchu, szyi. Dotarł do ust. Delikatnie przygryzłam jego dolną wargę. Wsunął delikatnie ręce pod moje plecy, chcąc rozpiąć mi stanik.
- Cody… Przepraszam, ale ja nie mogę…
Gdzieś w środku uderzyła mnie tęsknota za Harry’m. Co jeśli to Dave podesłał Kendall, aby wypłoszyć mnie ze szpitala? Harry ma w sobie coś takiego, że nie ważne jak bardzo by cię skrzywdził i tak uczucie do niego nigdy całkowicie nie wygaśnie.
- To ja przepraszam. Nie powinienem w ogóle cię całować. – Powiedział i wstał ze mnie.
Gdy się ubrał przykrył mnie kocem.
- Powinieneś mnie przywiązać.
- Wiem, ale nie chcę tego robić. Nie potrafię…
- Cody… Chcesz, żeby nam coś zrobili? Zrób to, dla mnie. – Odparłam całując go delikatnie w usta.
Westchnął i sięgnął po linę. Zawiązał ją luźniej niż miałam poprzednio. Zapadła głucha cisza. Była tak męcząca, że po chwili zasnęłam.

*Następnego dnia*

 Obudziłam się. Pierwsze co usłyszałam to szepty i grzechot kluczy. W drzwiach stało dwóch kolesi w kominiarce. Jednym z nich był Cody. Poznałam go po oczach. Spojrzał na mnie i gdy ten drugi nie patrzył, puścił do mnie oczko. Uśmiechnęłam się i położyłam głowę na poduszce.
- Będę o 18:00. – Odparł Cody i zamknął drzwi na klucz. Facet, który został, usiadł na krześle i czytał gazetę. W przeciwieństwie do Cody’iego nie zdejmował kominiarki.
- Jesteś głodna? – Zapytał po chwili.
- Trochę.
Parę minut zajęło mu zrobienie kanapek. Również parę minut zajęło mi ich zjedzenie. Praktycznie przez cały dzień nic się nie działo. Panowała cisza. Ja rozpływałam się w myślach, a mój towarzysz w tym czasie przeczytał gazetę chyba z dziesięć razy. W końcu drzwi otworzyły się. Stał w nich Cody z dwoma torbami.
- Jestem. Możesz iść. Sprawiała problemy?
- Coś ty. Jakby jej tu nie było.
Po krótkiej wymianie zdań, znowu byłam sam na sam z Cody’m. Postawił torby na podłodze i zaczął grzebać po kieszeniach. Wyjął mały kluczyk.
- Co to jest? – Zapytałam.
- Kluczyk. Do drzwi.
- Jakich drzwi?
- Tych. – Odparł wskazując na jedyne do tego pomieszczenia wejście.
Wyjął z kieszeni również nóż i odciął liny od moich kończyn.
- Ubieraj się. – Odparł rzucając mi ubrania.
Krótkie spodenki, T-shirt i czarne glany. Cody w tym czasie próbował otworzyć drzwi. Gdy mu się już udało po cichu wyszliśmy z pomieszczenia. Szliśmy ciasnymi, krętymi korytarzami. W końcu doszliśmy do wyjścia. Było ciemno więc powoli szliśmy przy ścianie. Rudera była w jakimś lesie na lekkim wzniesieniu.
- Tam jest auto. Musimy się do niego dostać. – Oparł wskazując na samochód który stał jakieś 200 metrów od nas.
- Na trzy biegniemy. Gotowa?
- Tak.
- Raz. Dwa. TRZY!
Zaczęliśmy biec. Samochód był coraz bliżej. Nagle rozległy się strzały.
 
 
Przeczytałeś/łaś? - Skomentuj. :D
 
 
----------------------------------------------------------
 
 
Mam nadzieję, że wam się podoba. Za 10 komentarzy wstawię rozdział 6. Kocham was. :** :D